Wstęp
Minął miesiąc od naszego powrotu i już prawie nic nie pamiętam. Hasła, słowa lub
zdania, które mi się z tym wyjazdem kojarzą to: przestrzeń, słońce, jet-lag (o
ile tak to się pisze, czyli zmęczenie spowodowane zmianą czasu), przytulność,
dom, ciepłe powietrze, skupienie, delikatność, szacunek, piękno, strach,
zmienność, intymność, "doskonałość zawiera wszystko, nie wyklucza niczego" oraz
call and response.
Jak w domu
Być może najlepiej byłoby, gdybym napisała te wspomnienia w formie reportażu czy
"obiektywnego" sprawozdania z przebiegu ango. Jednak leży to poza moim talentem
pisarskim i będzie to raczej subiektywna opowieść o tym, co pamiętam i co wciąż
we mnie żyje.
Przede wszystkim, kiedy wysiadłyśmy z samolotu w San Francisco, pierwsze, co się
pojawiło, to uczucie powrotu do domu. Być może zdarzyło się tak z powodu dosyć
gwałtownej zmiany meteorologicznej. Pożegnała nas surowa polska zima a
przywitała kalifornijska, słoneczna, także - zima. W tych siedemnastu stopniach
można się było rozluźnić i bardzo łatwo "zadomowić". Druga rzecz, która wywarła
na mnie ogromne wrażenie to wielka, otwarta przestrzeń, która jest
charakterystyczna chyba dla całych Stanów Zjednoczonych z powodu ukształtowania
terenu. Niezwykłe wrażenie, kiedy twojego spojrzenia nie ogranicza blok oddalony
od ciebie o 10 metrów. Myślę, że dzięki doświadczeniom: Pacyfiku, plaż,
redwood'ów (ulubionych drzew Roshiego, bo jest w nich dużo siły, jak mówi)
pamiętających czasy Chrystusa (podobno), widoku na całe San Francisco z niemałej
wysokości, "automatycznie" zrobiło się we mnie więcej miejsca na oddech.
Atmosfera Ośrodka
Atmosfera panująca w Ośrodku jest kameralna - bo mieszka tam niewiele osób;
intymna - czyli bliska, płynąca z serca i dosięgająca serca; miękka i delikatna
- chyba ma na to wpływ "gospodarz" ;)) Jest tam wiele wzajemnego szacunku i
akceptacji i myślę, że każdy może poczuć się tam jak "u siebie", każdy może
znaleźć sposób, ażeby wyrażać siebie i zostanie ciepło przyjęty. To, co zrobiło
na nas duże wrażenie, to rozmowy, które się tam prowadzi. Być może nie jest to
wcale niezwykłe, jednak nie przywykłam do tego, że ludzie chętnie dzielą się
swoimi doświadczeniami i przemyśleniami na temat praktyki i tak samo chętnie i
otwarcie słuchają innych. Zapewne nie każdemu to odpowiada, ale ja muszę
przyznać, że z tych rozmów wielu ciekawych rzeczy się dowiedziałam!
Restrooms
To, co zasługuje na uwagę to łazienki! Podobno Roshi codziennie czyści toalety.
I szczerze mówiąc, wcale się nie dziwię, bo są naprawdę przyjemne. Tak zwane
"bathhouses" zaprojektował jeden z czterech synów Roshiego i Shinko - Kam, który
jest architektem. Nie ma sensu opisywać jak wyglądają. Najlepiej je zobaczyć. W
każdym razie są w stylu japońskim (a może chińskim?), jest tam trochę bambusa,
chodzi się w nich boso i główne zasady korzystania z nich to cisza, o czym
przypomina nam tabliczka "silent space" ("strefa ciszy") oraz "bezśladowość" -
karteczka "no trace" ("bez śladu" - kto czytał "Umysł zen. Umysł
początkującego", ten wie o co chodzi ;) )
To, co zasługuje na uwagę
Jedzenie jest jedną ze spraw, które zasługują na to, żeby o nich wspomnieć. Otóż
tak pysznej kuchni to chyba nie często jest nam dane kosztować. Zapewne jest to
zasługa July - tenzo, żony Demiana Kwonga, ale Roshi mówi, że to także serce,
które wszyscy wkładamy w praktykę; że to jedzenie to ekspresja naszej praktyki,
dlatego też niewiele mogę powiedzieć na temat typowej amerykańskiej kuchni. No
na pewno lubią masło orzechowe, które w połączeniu z dżemem truskawkowym na
chlebie jest nie lada pokusą! Narodowym przysmakiem (jak mi powiedziano) jest
chleb kukurydziany ("corn bread"). A skoro przy tematach kuchennych jesteśmy, to
dużą niespodzianką były książki kucharskie o tytułach w stylu: "Trzy miski",
"Jak gotować na sesshin" albo "Kuchnia w Tassajarze" (nie są to oryginalne
tytuły). Jednym słowem w Stanach można znaleźć wiele jak nie wszystko. Okazuje
się, że istnieje coś takiego jak "Dharma Match", czyli jeśli jesteś samotnym
buddystą możesz się gdzieś tam zarejestrować i "oni" cię "dopasują" do innego
samotnego buddysty. Reklamę tego biura matrymonialnego znalazłam w buddyjskim
magazynie, który jest jednym z wielu w Stanach wydawanych, co im się bardzo
chwali!!! Najbardziej popularnymi są "Shambala Sun" oraz "Tricycle". Nota bene,
Ośrodek posiada większość numerów - kolekcjonowanych skrupulatnie w bibliotece,
która także zasługuje na uwagę. Można tam znaleźć chyba wszystkie książki w
jakikolwiek sposób związane z buddyzmem, a wydane w Stanach. Jest to dosyć
pokaźny zbiór mieszczący się na 4 kredensach o wysokości ok. 2,5 m. Podobno jest
to ratunek dla rezydentów ;))
Mamrotanie nieoświeconego umysłu
Jeśli chodzi o tę subtelniejszą stronę "amerykańskich doświadczeń"... Roshi
podczas ceremonii koła jako część podsumowania swojego doświadczenia sesshin
powiedział: "doskonałość zawiera wszystko, nie wyklucza niczego". I były
momenty, kiedy czułam, że rzeczywiście tak jest, że wszystko, co się wydarza
jest takie, jakie jest i że JUŻ jest doskonałe. że każdy z nas JUŻ jest
doskonały, zanim zacznie się zastanawiać, czy jest doskonały, czego mu brakuje
lub czego ma za dużo i co zrobić, żeby było lepiej. I za te momenty jestem
wdzięczna. Za każdym razem, kiedy podnosi się krytyk, który ma wyobrażenie jak
wygląda doskonała sytuacja, doskonała Małgosia, doskonała ceremonia, doskonałe
Oryoki, doskonały zazen, doskonały przyjaciel, doskonała rozmowa, doskonały sen
wracam do doświadczeń ango, żeby przypomnieć sobie, że nie trzeba "wstrzelać
się" w idealne modele zdarzeń, nie trzeba donikąd biec, nie trzeba nic zmieniać
na siłę, że wystarczy się rozluźnić, spocząć tu i teraz, a wszystko samo
pobiegnie, wszystko się samo zmieni..., że właściwy wysiłek to niekoniecznie
zaciśnięte zęby i żelazna wola, ale być może to po prostu "polerowanie
dachówki", cierpliwe powracanie do tu i teraz za każdym razem, kiedy się zgubię.
Roshi
Najczęstsze pytanie, jakie otrzymywałam po powrocie na temat Roshiego to pytanie
o Jego zdrowie. No więc zdrowie dobre, aczkolwiek Roshi się przeziębił i
"pociągał" nosem na zazenach. Jak zwykle dużo się śmiał. Wygłosił piękne Mowy
Dharmy. W tej która mnie urzekła najbardziej Roshi, mówił o wezwaniu i
odpowiedzi (call and response). O tym, że cały świat nas wzywa, a my odpowiadamy
i na odwrót - my wzywamy, a świat odpowiada: posiłek wzywa, a my odpowiadamy
poprzez spożycie go; ludzie wołają, a my odpowiadamy rozmową; robiąc pokłony i
podnosząc nasze dłonie do linii uszu, wzywamy Buddę. Call and response jest
sposobem naszego kontaktowania się ze światem. To taki rodzaj tańca z nim (ale
to już moja własna sugestia ;)).
Zakończenie
I tak naprawdę cóż można napisać o tak subtelnym doświadczeniu jak ango? Cóż
można napisać o tym, co się tam zobaczyło, usłyszało, poczuło, żeby wyrazić to,
co się rzeczywiście chce wyrazić? Nie stwierdzę nic szczególnego, jeśli powiem,
że to wszystko jest poza słowami. Nawet niezwykłe doświadczenie zażyłości z
sedesem pozostaje poza słowami ;)) Mam nadzieję, że te doświadczenia mają realny
wpływ na to, jak działam i kim jestem i że nauczanie Roshiego coraz głębiej
przenika moje życie... Życzę wam, żeby każdy z was mógł tam pojechać.
Małgorzata Sieradzka
|